środa, 28 listopada 2012

Gotowanie wody w korze.


Przyznam, że bardzo przydatna umiejętność zrobienia czegoś takiego. Szczególnie w skrajnych warunkach kiedy w grę wchodzi ludzkie życie. Może czasem zdarzyć się tak, że nie mamy kompletnie niczego w czym moglibyśmy zagotować wodę. Jednak Matka Natura pokazała nam po raz kolejny, że dostarcza nam wszystkiego czego tylko potrzebujemy.
 A więc, do gotowania wody można użyć wielu rodzajów kory z drzew. Najlepiej przydadzą się do tego kory z drzew liściastych. Do gotowania w korze wykorzystałem korę z topoli. Zasada działania jest bardzo prosta. Ciepło z ogniska ogrzewa zewnętrzną część kory w takim stopniu, że nie powoduje to przepalenia kory, dlatego musimy pamiętać o tym, aby nie dopuścić naszego naczynia do temperatury granicznej. Następnie rozgrzana kora oddaje cały czas ciepło wodzie i w skutek tego po czasie mamy wrzątek. Jedyne co będzie nam potrzebne to mocny sznurek/drut.

Zaczynamy od przycięcia kawałka świeżego drewna. Jego długość zależy od tego, ile wody mamy do zagotowania. Najlepiej starać się o to, aby naczynie było długie i cienkie. Ściągamy z niego korę tak, aby nie uszkodzić jej struktury.
 
Do naszego naczynia musimy zrobić jakieś korki, które zapobiegną wylewaniu się wody poza naczynie. Przyznam, że mi wyszły trochę kiepsko, ponieważ miałem tylko siekierę.


Korki wciskamy jak na zdjęciu poniżej i ściskamy bardzo mocno sznurkiem, albo drutem jeśli posiadamy. Jeżeli zaistnieje potrzeba można pod sznurek wcisnąć małe kliny, które jeszcze bardziej ścisną nasze korki. Do środka wlewamy wody i najlepiej położyć to na kamieniach tak, aby nie stopiło nam sznurka - Jeżeli mamy drut to nie mamy się o co martwić.


Jak widać woda się zagotowała. Jeżeli chodzi o smak - strasznie gorzki. Myślę, że zależy on od rodzaju kory w jakiej gotowaliśmy. Ale nie ma się co dziwić skoro robimy tak naprawdę wywar. 



niedziela, 18 listopada 2012

Swedish Torch


Czasem istnieje pilna potrzeba przyrządzenia czegoś na ciepło np. zagotować wodę, albo szybko coś sobie upiec nad ogniem. Swedish torch/stove to taki piecyk i kuchenka polowa w jednym. Bardzo fajne i wygodne rozwiązanie, kiedy nie mamy czasu szukać drewna na ognisko i jego rozpalać.
  Rodzaj drewna jaki należy do tego wykorzystać zależy od naszych potrzeb, ponieważ drewno które będzie się palić, będzie równocześnie pełniło funkcję podstawki, gdzie położymy nasze metalowe naczynie, dlatego trzeba dobrze dobrać drewno.
A więc zaczynamy od "nóg" naszego pieca.
Ja chciałem zagotować herbatę w małym kubku, więc wykorzystałem do tego topolę o średnicy około 15 cm. Oczywiście drewno musi być suche. Rozłupałem ten kawałek drewna do końca jego długości na krzyż. Można rozciąć do połowy długości tego kawałka drewna, ale najlepiej zrobić to piłą łańcuchową, ponieważ linia przecięcia będzie szersza niż po  klasycznej pile, co przekłada się na łatwiejszy dostęp do jednej z niezbędnych warunków powstawania ognia  - powietrza.


Dobrze jest trochę wkopać w ziemię nasze drewno, aby było stabilne i wtedy będzie spokojnie patrzeć jak gotuje się woda i nie martwić się czy zaraz spadnie nam kubek. Początkowo można się trochę nadmuchać przy rozpalaniu, dlatego ja zastosowałem tutaj patyczki dystansowe, co pozwala na lepszy dostęp tlenu między rozłupane drewno. Następnie napychamy łatwopalną rozpałkę i wtykamy ją naprzemiennie na krzyż do połowy i na to najlepiej suche gałązki sosny albo świerku. Podpalamy z każdej strony i czekamy, aż się rozpali. 



Pomysł pochodzi prawdopodobnie z Finlandii z czasów II wojny światowej. Jeżeli kłoda jest rozcięta do połowy to sposób jest bardziej praktyczny, ponieważ taką kuchenkę można spokojnie wstawić do większego namiotu albo można położyć ją na śniegu, co sprzyja w takich warunkach.


Na pewnym blogu znalazłem nieco inny sposób wykonania takiej kuchenki, tylko Dąb zrobił z sosnowego drewna, więc ja zrobiłem z topoli. Wiele osób ściska ciasno całą paczkę w jedną całość, ale ja tutaj wbiłem zaostrzone patyki w ziemię, dla stabilności. Można trochę podrapać siekierką patyki, aby łatwiej zapaliły się od tych wiórków. 


Wbijamy w ziemię nasze patyki i faszerujemy rozpałką. 


Podpalamy rozpałkę i kuchenka gotowa.


Gotowanie wody w puszce.


Nawet kiedy uważamy, że jesteśmy na zupełnym odludziu, kilkanaście kilometrów w głąb lasu można spotkać pojedyncze śmieci. Jak wiadomo metal w lesie jest bardzo cennym materiałem, więc trzeba go wykorzystywać rozsądnie. Niestety często pijaczki właśnie zostawiają takie puszki po piwie w środku lasu. Jednak zostałem tak wychowany, aby w wadach szukać zalet, więc postanowiłem puszkę taką wykorzystać do gotowania wody. Tutaj od razu nasuwa się myśl, że nie będziemy gotować w puszce po jakimś brodatym pijaczku. Oczywiście najpierw wstępnie gotujemy w niej wodę w celu dezynfekcji, a następnie gotujemy wodę, którą mamy zamiar wykorzystać. Nie ma co wybrzydzać jeśli chodzi tu o przetrwanie. No tak ale zaraz ktoś może sobie pomyśleć - ale tam gdzie ludzie tam cywilizacja. Nieprawda ! Nawet na bezludnej wyspie znajdziemy odpady, które tańczą koło brzegu i nie mogą się dostać na ląd...
 Tutaj zastosowałem nowy patent ze statywem regulowanym opisanym post niżej. Puszka po pepsi jest bardziej zachęcająca do gotowania, niż tańsza marka piwa więc można tutaj wykorzystać oczko tego kapsla, a wieczko będzie działało jak przykrywka do garnka (mniej ciepła będzie uciekało) i woda się szybciej zagotuje.


Puszka wykonana jest z cienkiej blachy, a więc gotowanie nie będzie trwało długo.


Jeżeli trafimy jednak na tańszą markę piwa, która najczęściej piją pijaczki to można ominąć kontaktu z ich "ustami". Wycinamy górną część puszki i robimy małe dziurki na rączkę do naszej puszki. Przeciskamy przez nie świeżą, elastyczną gałązkę i robimy wcięcia dla zablokowania jej w puszce. Radzę dobrze sprawdzić czy  uchwyt działać będzie odpowiednio do ciężaru naszej wody ! Ostatnią rzeczą jaką byś chciał to powódź na ognisku.



Można też położyć puszkę bezpośrednio na ognisku i przytulić ją żarem z ogniska. Woda takim sposobem będzie zagotowana chwila moment. Smak po zagotowaniu wody w puszce nie zmienia się.

Regulowany statyw do gotowania nad ogniem.


Bardzo fajny patent do gotowania nad ogniem. Można taki statyw regulować na dwa sposoby. Składa się on z dwóch odpowiednio przygotowanych kawałków drewna. Robi się go bardzo prosto i jest praktyczny.
Musimy znaleźć odpowiednie drewno z odgałęzieniem co będzie pełniło funkcję wieszaka na puszkę lub garnek do gotowania wody. Następnie po stronie wieszaka robimy wcięcia w których będzie obsadzony kij. Ilość tych wycięć jest dowolna, im więcej tym większą regulację mamy przy gotowaniu. Kije przygotowujemy jak na zdjęciach poniżej. 



Następnie obsadzamy w odpowiadającym nam wcięciu kij podtrzymujący całość i gotowe. Regulować można wybierając wysokość nad ogniem poprzez wcięcia.


Jeżeli mamy już coś nad ogniem to można regulować również przez obracanie kłody na ziemi. 


W wietrzne dni proponuję zrobić wcięcia pod większym kątem, aby mieć gwarancję, że nasze przyrządzane paliwo nie pozbawi nam ognia lub co gorsze....obiadu.



Prosty koszyk.


Bardzo szybko można zrobić fajny koszyk do przenoszenia owoców leśnych, grzybów, jajek i różnego rodzaju naturalnego pochodzenia produktów. Koszyk taki wykonałem z cienkich gałązek leszczyny i związałem łodygami jeżyn. Najpierw zacząłem od "żeber" koszyka i najlepiej byłoby, gdyby było ich jak najwięcej jeśli nie mamy dostępu do materiału wewnętrznego. Obręcz założyłem od wewnątrz i związałem żebra jeżyną.


Do takiego koszyka nic jeszcze nie wrzucimy. Trzeba pomyśleć od czymś co rozłoży ciężar po żebrach koszyka.


Doskonałym materiałem byłaby tu skóra zwierzęca, ale można zastąpić to innym materiałem. Duże liście też dobrze zdadzą egzamin, lecz na krótki czas..


Taki koszyk najlepiej wypełnić mocnym i trwałym materiałem. Najlepsza byłaby tu skóra, bo liście po czasie wyschną.

czwartek, 1 listopada 2012

Pojemniki z kory brzozowej.


Nie wiem czy już wcześniej pisałem, ale bardzo mi się spodobało robienie pojemników z naturalnych materiałów, więc postanowiłem zrobić jeszcze dwa. Jeden nieco większych rozmiarów i malutki z dedykacją dla kochanej mamy. Ten większy chciałem dla siebie, więc zdecydowałem aby pozostał w moich klimatach, natomiast mamie zrobiłem z fioletową muliną. Przyznam że jest to dosyć pracochłonne, ale uważam że takie właśnie prace uczą cierpliwości i spokoju.



Jeżeli chodzi o wykonanie to myślę, że tu nie ma co dużo mówić. Pobieramy kawałek kory, wycinamy interesujący nas kawałek i zszywamy ciekawym sznurkiem. 


Lampka Olejna.


Łatwo można się domyślić, że paliwem takiej lampki jest olej. Może być roślinny, zwierzęcy, a nawet mineralny. Jako naczynia można użyć: muszle, naturalne zagłębienia (np. w kamieniach) i wszystko to do czego będzie można wlać olej. Ja użyłem do takiej lampki małego słoiczka, przykryłem sreberkiem. Jeśli mamy mało oleju można go podnieść do góry wykorzystując zjawisko napięcia powierzchniowego. Za knot posłużył mi kawałek chusteczki higienicznej. Jeżeli nie mamy sreberka można knot przygnieść dwoma małymi kamykami.Podobno dla czystego płomienia dosypuje się szczyptę soli kuchennej. Lampka ze zbiornikiem o takiej objętości pali się około 10 godzin (zależnie od płomienia).


Do zalet takiego rozwiązania można zaliczyć: długi czas palenia, łatwo dostępne paliwo, w porównaniu do świeczek nie rozlewa się wosk, można w ten sposób przenosić ogień.  
Jeśli chcemy zrobić taka lampkę na dłużej warto zrobić na nią klosz wsadzając po prostu naszą lampkę w słoik większych rozmiarów, aby wiatr nie zdmuchnął płomienia.

Prymitywna Miotła.


Będąc harcerzem otrzymaliśmy zadanie które polegało na tym, aby zrobić porządek na pewnym pomniku upamiętniającym burmistrza miasta Wejherowa jeszcze przed dniem zmarłych. Kiedy tak już ładnie wszystko ogarnęliśmy, pomyślałem że bardzo przydałaby się jakaś miotła, aby zamieść liście wokół pomnika. Postanowiłem taką wykonać.

Najlepszym materiałem na taką miotłę są gałązki brzozowe albo pęk słomy. Ja niestety nie miałem zadnego z tych materiałów wokół mnie więc improwizowałem. Użyłem gałązek buczyny. Jeżeli chodzi o trzon, tu w grę wchodzi tylko mocne i twarde drewno, które trudno się wygina. Warto mieć twardy trzon z końcówką jak do procy na jego jednym końcu. Poprawi to stabilność miotły  

W pęk naszych gałązek wciskamy nasz trzon (środek) tak, aby trzon z każdej strony był okryty gałęziami. Bardzo mocno ściskamy cały pakunek linką albo najlepiej drutem. Gotowe.


Działanie tej miotły mnie nawet zaskoczyło. Świetnie się nią pracowało na twardym podłożu i stosunkowo szybko się ją robi, a efekt pracy jest zauważalny.